Z wizytą w siedzibie i muzeum Longines w Saint-Imier oraz na CSIO Grand Prix der Schweiz [dużo zdjęć]
Jednym ze sportowych koników Longinesa są – nomen omen – konie. W pierwszy weekend czerwca towarzyszyliśmy marce podczas elitarnych zawodów w Sankt Gallen, kończąc szwajcarską wizytę w siedzibie firmy i jej okazałym muzeum.
Uwielbiam sport, ale będę kompletnie szczery: jest kilka dyscyplin, których oglądanie w TV wywołuje emocje jak na grzybach. Meczów szachowych co prawda w telewizorze raczej nie uświadczymy, ale nie mniej ubogi w emocje jest curling, pływanie synchroniczne, łyżwiarstwo figurowe i maraton. Niewiele lepiej wypada piłka nożna w wykonaniu pań i wszelkiej maści dyscypliny „końskie” na czele z ujeżdżaniem i skokami przez przeszkody. Dokładnie tak myślałem wsiadając do samolotu w drodze na jedne z najważniejszych zawodów cyklu CSIO (Concours de Saut International). Lądowanie w Zurychu i godzinna podróż busem doprowadziły nas finalnie do miejsca rozegrania zawodów – Sankt Gallen.
Wszystkie mniejsze miasteczka Szwajcarii są do siebie łudząco podobne, choć urokliwe i warte odwiedzenia. St. Gallen liczy sobie raptem troszkę ponad 70.000 mieszkańców i tak samo jak reszta Szwajcarii jest czyste, bezpieczne i z uśmiechniętymi, do przesady spokojnymi ludźmi, których wieczorem raczej ciężko spotkać na ulicy. Zatrzymaliśmy się w hotelu Einstein, ale już pierwszego dnia dane nam było odwiedzić arenę zawodów „Longines Grand Prix der Schweiz”. Firma wspiera szwajcarskie zawody już od 15 lat, jako sponsor tytularny i oficjalny chronometrażysta.
W telewizji hippika wywołuje ciężkie do powstrzymania ziewanie, ale na żywo to się naprawdę ogląda. Liczący sobie 19 przeszkód parkur GP der Schweiz pokonało w sumie 38 jeźdźców. Każdy na dostojnym, zadbanym i wartym fortunę koniu, odziany (bez względu na płeć) w dopasowaną marynarkę. Mówiąc zupełnie szczerze, nie sądziłem, że zawody w skokach przez przeszkody to tak elegancka impreza, choć nie pozbawiona czystej, sportowej rywalizacji. Jedna zrzutka i zawodnik praktycznie przestawał się liczyć w rywalizacji. Do drugiego etapu przeszła dziesiątka jeźdźców z czystym kontem, a wygrał finalnie Niemiec Hans-Dieter Dreher na koniu nazwanym „Cool and Easy”. W nagrodę, poza okazałym pucharem i uznaniem widzów, jeździec otrzymał również zegarek Longines. Zegarkiem tegorocznej edycji imprezy była z kolei prostokątna, elegancka DolceVita.
Kiedy myśleliśmy już, że sportowe emocje były punktem kulminacyjnym niedzielnego popołudnia w Sankt Gallen, gospodarze zaskoczyli po raz kolejny – tym razem rejsem po Jeziorze Bodeńskim. To trzeci pod względem wielkości zbiornik słodkiej wody w Europie, ale patrząc przez pryzmat walorów estetycznych – bije na głowę i Balaton i całkiem niebrzydkie Jezioro Genewskie. Zwłaszcza, gdy jego uroki podziwia się z pokładu prywatnego statku wycieczkowego „Emilia”.
Jezioro położone jest na terenie Szwajcarii, Niemiec i Austrii. Wybierając się na rejs statkiem można więc odwiedzić każdy z tych krajów, wpływając np. do malowniczego i pięknie oświetlonego nocą portu w Lindau.
Siedziba Longines, Saint-Imier
3,5 godziny drogi od Sankt Gallen leży mała, malownicza (jak większość małych wiosek w Szwajcarii) wioska Saint-Imier, historyczna i obecna siedziba firmy Longines. Marka ma swoje fabryki także w innych lokalizacjach, ale to tutaj mieści się jej centrala, na czele z główna linią produkcyjną, najważniejszymi działami i muzeum.
To właśnie od całkiem pokaźnego muzeum marki rozpoczęliśmy naszą wizytę. W kilku położonych na dwóch piętrach przepastnych pomieszczeniach Longines zebrał namacalne dowody na całą, licząca już 184 lata działalność firmy. W archiwum spisane są w detalach wszystkie zegarki wyprodukowane i sprzedane do lat 60. ubiegłego stulecia.
W szeregu gablot i witryn rozstawionych w kolejnych pomieszczeniach łatwo prześledzić kolejne etapy rozwoju firmy, szczególnie chlubny (i przez wielu wspominany z utęsknieniem) okres, kiedy Longines był pełnoprawną manufakturą, produkująca własne mechanizmy. Kaliber chronografu 13NZ zyskuje na dzisiejszych rynkach aukcyjnych bardzo wysokie ceny, a i inne modele vintage cieszą się rosnącą popularnością.
Swoje miejsce w firmowym muzeum mają liczne odwołania do sportu, na czele z Igrzyskami Olimpijskimi, narciarstwem alpejskim i oczywiście hippiką. Przestrzeń wydzielono również dla ambasadorów Longines, od Audrey Hepburn i Humphrey’a Bogarta po Kate Winslet i Stefanie Graf.
Muzeum Longines jest otwarte dla zwiedzających, jeśli więc zdarzy wam się znaleźć gdzieś w okolicach Saint-Imier, na pewno warto zajrzeć. To jedno z ciekawszych i bogatszych w zbiory muzeów zegarkowych jakie widziałem.
W gruncie rzeczy większość fabryk dużych marek zegarkowych wygląda tak samo, albo chociaż bardzo podobnie. Swoje miejsce ma park maszynowy, kolejne etapy produkcji i montażu, biurka zegarmistrzów oraz działy projektowania i rozwoju. W Saint Imier nie jest inaczej, choć tym, co nas naprawdę zaskoczyło, był bardzo pokaźny udział pracy ludzkich rąk. Mając na uwadze, że Longines produkuje rocznie 1.500.000 czasomierzy, udział montera lub zegarmistrza w finalnym montażu każdej sztuki trzeba zaliczyć na duży plus. Jest chyba sporo mitologii w wyobrażeniu, że duża marka zegarkowa, produkująca w setkach tysięcy sztuk, to tylko automatyka i roboty. Ludzie, ich doświadczenie i precyzja rąk, które są najdoskonalszym narzędziem, ciągle są w cenie, nawet gdy składany jest kwarcowy zegarek za 1000 franków. Jak zwykle lwią cześć załogi stanowią kobiety, zajmujące się wszystkim: od administracji po instalację wskazówek, ostateczny montaż mechanizmów i gotowych zegarków oraz testy.
Istotny dział fabryki stanowi serwis, zajmujący się nie tylko tym, z czym standardowy punkt serwisowy może się kojarzyć. Grupa wykwalifikowanych zegarmistrzów gwarantuje, że naprawiony może być każdy zegarek wyprodukowany przez Longinesa, nawet taki z XIX wieku (nam pokazano np. kieszonkę nr.362 z samych początków działalności marki). Co więcej, serwis jest w stanie dorobić brakujące części, jeśli jakimś cudem potrzebny element nie znajdzie się w przepastnym magazynie. Biorąc pod uwagę wspomniany już boom na stare Longinesy i konieczność konserwacji mechanicznego zegarka z pewną regularnością, serwis nie powinien w najbliższej przyszłości narzekać na brak pracy. Inną kwestią jest cena, która w przypadku większych napraw może wynieść spory procent wartości całego zegarka. Niestety ani tutaj, ani w całej manufakturze nie mogliśmy robić zdjęć.
Longines, od lat należący do Swatch Group, pozycjonuje się dzisiaj w średnim segmencie rynku zegarków luksusowych, w przedziale cenowym do około 12.000PLN. Można kręcić nosem, że marce z taką historią nie przystoi nie mieć w ofercie własnego mechanizmu, ale de facto w korzystaniu z ETY (z tej samej grupy kapitałowej) nie ma niczego złego, a i na cenę ma to wymierny wpływ. Ciężko spodziewać się, by grupa Swatch chciała sama sobie robić konkurencję i podciągać Longinesa w okolice Omegi. Na swojej rynkowej półce marka oferuje wszystko, czego od zegarka za takie pieniądze można wymagać, a Legend Diver to w dalszym ciągu, w mojej ocenie, jeden z najciekawszych zegarków w swoim budżecie. Do tego pewny serwis i marka z prawdziwą, nie pompowaną sztucznie historią. Używając współczesnego języka – Longines daje radę.