
Recenzja Tissot Heritage 1938 [zdjęcia live, dostępność, cena]
Kiedy któregoś sierpniowego dnia przypadkowo natrafiłem na stronie Tissota na nieznany mi, trzywskazówkowy model, pewne elementy projektu wzbudziły u mnie kontrowersje. Czy na żywo udało się to nadrobić i finalnie Heritage 1938 zyskał aprobatę?
Zegarki vintage mają swój urok i jak wielu kolekcjonerów przychylam się ku opinii, iż najlepsze już kiedyś było, a okresem który zdefiniował piękno zegarków jest przełom lat 30. i 40. XX w. (no, może poza moim ukochanym Breguetem sprzed ponad wieku wcześniej). Nie bez kozery klasyczny Patek Calatrava ze swoim płaskim bezelem, Longines ze schodkowym, piękne czcionki do spółki z sektorowymi tarczami oraz nakładanymi breguetowskimi arabskimi indeksami, stały się ikonicznym wzorcem zegarków z tamtych lat. Czy to Patek, Movado czy Omega – zawsze są łakomym kąskiem na aukcjach. Tissot w tym towarzystwie nie jest odosobniony, mimo że nie reprezentował w tamtych czasach aż tak dużej gamy modeli jak np. Longines – wiekowy, stalowy klasyk marki z Le Locle zawsze się obroni i jest ceniony na rynku wtórnym.

Tissot współcześnie
Wspomniana lekko rozczarowująca reakcja na nowego Tissota tyczyła się dwóch aspektów, które od razu rzuciły mi się w oczy, jako potencjalnemu klientowi, mającemu doświadczenie z zegarkami vintage. Pierwsza rzecz to średnica – 39 mm. Duże (mówimy o klasycznych codziennych zegarkach oversize, ponieważ wojskowe potrafiły być sporo większe) modele zegarków z tamtych lat miały ok. 37 mm (np. 37,5 mm kultowe referencje Longinesa i Omegi), a standardem było 35 mm i mniej. Biorąc pod uwagę trend normalizujący średnice kopert, gdzie producenci po grubo ponad dekadzie wrócili na właściwe tory, prezentując w ostatnich latach sporo modeli 35 – 38 mm, aż prosiłoby się właśnie o średnicę maksymalną 37 mm, będącą kompromisem pomiędzy odwzorowaniem zegarków lat 30. i 40., a współczesnością. Nie zapominajmy, że zegarek o tej stylistyce, bez datownika, ze starą dobrą ETĄ 2824, trafi raczej w gusta bardziej doświadczonych amatorów zegarków, niż tych którzy poszukują 80-godzinnej rezerwy chodu, praktyczności daty i wodotrysków w postaci błyszczących nakładanych elementów tarczy.


Drugi aspekt – typowo designerski – to napis (odnoszący się do certyfikacji użytego mechanizmu jako chronometru, czyli bardzo dokładnego) Chronometre, który jest za duży i wykonany zdecydowanie niepasującą do stylistyki lat 30. czcionką. Liternictwo tamtego okresu jest unikatowe i bardzo urokliwe, niestety zabrakło sięgnięcia w archiwa marki, także pod kątem umieszczenia napisu – zabytkowe Tissoty posiadały często w drugiej linii pod logiem stylizowany napis Antimagnetique i użycie tego wzoru, ale z napisem Chronometre, dobrze zrobiłoby projektowi.
Pisząc tę recenzję zdałem sobie sprawę z tego, że powyższe minusy rzuciły mi się w oczy z jednego względu – na pierwszy rzut oka Tissot 1938 jest blisko dobrej klasyki marki i gdyby tak nie było, nie traktowałbym go jako partnera dla kultowych modeli z kolekcji Heritage. Przy bliższym poznaniu zyskał kilka plusów, jak i minusów, o czym poniżej.
Wrażenia z noszenia
O rozmiarze stalowej, wodoszczelnej do 50 m (zdecydowanie przydatnej w codziennym użytkowaniu) koperty już było. Grubość zegarka wynosi 11,1 mm i prezentuje się bardzo zgrabnie. Bok koperty oraz uszy są szczotkowane i jest to zrobione estetycznie, choć przy łączeniu z frontem ucha profilowy szlif lekko się zaobla załamując światło – brakuje ostrego odcięcia powierzchni. Polerowany bezel trzyma lekko wypukłe szafirowe szkło, ale uwagę skupia przepięknie wykonana koronka.

Obły profil, delikatne moletowanie oraz niewielka grubość idealnie nawiązują do zabytkowych modeli. Natomiast zastanawiające jest, co przyświecało projektantom, którzy umieścili na koronce logo (przy okazji – w latach 30. zegarki nie miały logowanych koronek), którego Tissot zaczął używać w 1959 roku, czyli stylizowane „T”. Dla kogoś kto zna stare Tissoty logo „T” od razu kojarzy się z latami 60. i 70., gdzie było szeroko stosowane na tarczy – z latami 30. nie ma nic wspólnego. To dosyć spore niedopatrzenie projektanta, ale nie jest to novum, ponieważ poprzednik, czyli chronograf z serii 1938 powiela ten sam błąd.


Dekiel zegarka nie posiada żadnych elementów wintydżowych, a wręcz przeciwnie, standardowe informacje współczesną czcionką i niestety nie jest pełny, co pozwoliłoby na inwencję twórczą (np. jak w starszych Tissotach Heritage, które miały na deklu piękny herb marki, czy zdobienia jak w modelu Le Locle) lub ładnie zaprojektowane napisy, jak w niektórych, stylizowanych na stare, modelach bratniego Longinesa. Przeszklenie dekla ukazuje nam klasyczny mechanizm z automatycznym naciągiem, czyli ETĘ 2824. To miły ukłon wobec fanów zegarków, którzy mają ponad dekadę doświadczenia, czyli pamiętają czasy jeszcze sprzed popularnego Powermatica (który sam w sobie jest solidnym mechanizmem), czyli taktowanie 28 800 A/h oraz rezerwę chodu w okolicach 40 godzin. Ci sami fani pamiętają też, że kiedyś zegarek z 2824 na pokładzie, noszący dumne oznaczenie chronometru, posiadał Etę w najwyższej wersji wykończenia, czyli wszelkie zdobienia – od niebieszczonych śrubek, poprzez szlify i perłowania płyt, po zdobienia wahnika. Chronometr a.d.2023 owszem posiada wysoką dokładność, ale cieszyć oka nie cieszy – jedynie wahnik jest zdobiony jak kiedyś, reszta mechanizmu posiada wykończenie podstawowej wersji i choćby dlatego zdecydowanie ciekawiej wyglądałby pełny dekiel, ze wspomnianymi wcześniej elementami.

Na szczęście to na co patrzymy na co dzień czyli tarcza, posiada dużo więcej uroku. Zastosowano unikalne, bardzo płytkie stemplowanie indeksów godzinowych, do których użyto pięknej czcionki, zgodnej z okresem „inspiracji” zegarka. W praktyce, patrząc en face, mamy wrażenie, iż czarne, matowe cyfry są bardzo grubo nadrukowane, ale wystarczy lekko przechylić nadgarstek, a pojawia się piękny jasny odblask na ich bokach (ponieważ fizycznie są one wypukłe). Mało tego: podobny efekt mamy na wskazówkach, które od frontu są czarne, połyskujące, a ich boki mają miedziany kolor – razem tworzy to bardzo spójny i zamierzony efekt, cieszący oko.

Za ten pomysł należy się prawdziwe uznanie. Napis Tissot jest odpowiednio historycznie dobrany i nadrukowany matowym, grubym tampondrukiem, a ostatni detal godny pochwał stanowi tzw. „railtrack” czyli podziałka minutowa wraz z cyfrowymi indeksami. Dobrano dla nich bardzo interesujący, błękitny kolor, który przesadnie nie zwraca na siebie uwagi, ale świetnie współgra z kolorem tarczy. Producent na stronie pisze o kolorze różowym – w rzeczywistości jest to popularny wśród zegarków vintage trend, a tarcza tego typu jest najczęściej określana jako łososiowa. Nasycenie koloru mogłoby być mocniejsze, mam wrażenie jakoby ktoś z pepitki kapnął kropelką łososiowego koloru, który rozpłynął się po mokrej tarczy, a nie pomalował ją na ten kolor.

Co ciekawe, efekt ten ustępuje, kiedy na zegarek patrzymy pod kątem – wtedy „łosoś” ukazuje się w prawidłowej postaci. Nie można nie wspomnieć o samym wykończeniu cyferblatu. Nie mamy tu szlifu, jest pewna zimna ziarnistość, dobrze grająca z surowością całego projektu. Zasadnie dobranym kolorystycznie elementem jest też pasek. Jasnoszary kolor nie jest standardem i dobrze, że producent nie postawił na zachowawczość, która razem z kolorystyką tarczy tworzy sympatyczny efekt. Stylizowana na vintage klamerka na trzpień pasuje dużo bardziej niż zapięcie motylkowe i pasek – mimo że sprawia lekko plastikowo-gumowe wrażenie – jest wygodny od pierwszego założenia.


Konkluzja
Tissot Heritage 1938 Automatic COSC (bo tak brzmi pełna nazwa recenzowanego zegarka) sumarycznie okazał się ciekawiej wykonanym niż się spodziewałem. Na plus na pewno należy zaliczyć ergonomię koperty, która leży na nadgarstku bardzo dobrze, głównie ze względu na zachowanie sensownej wysokości 11,1 mm. Niestety wśród współczesnych modeli często 13 mm i więcej jest standardem, a producenci wmawiają nam, że to normalne. Nie, drodzy producenci, odpowiadam Wam, to nie jest normalne i w latach 2000 te same zegarki na tych samych lub podobnych mechanizmach, miały ok. 10 mm wysokości. Swoje robią też wyprofilowania uszu i dekla.

Sam rozmiar 39 mm oczywiście dla fanów klasyki nie jest idealny, ale w praktyce nosi się dobrze i nie mamy wrażenia noszenia zegarka przerysowanego. Różnica wobec dużych modeli vintage nie jest aż tak wyraźna, a częściowo zasługa leży także po stronie odpowiednio szerokiego bezela – w końcu to jak odbieramy wizualnie średnicę zegarka, zależy od wielkości tarczy. Czy wypunktowane wcześniej minusy: napis Chronometre, logo na koronce oraz dekiel, sprawiają, że zegarka bym nie nosił? Lata temu, kiedy pracowałem w branży sprzedaży zegarków, usłyszałem bardzo trafne spostrzeżenie, które mówi wiele o zachowaniu konsumenta i końcowej decyzji zakupowej – „zegarek musi się podobać”. Brzmi być może trywialnie, ale sprowadza się do tego, że nie kupujemy zegarka, bo ma taki albo inny mechanizm tudzież lepszy szlif na kopercie. Oczywiście, zawsze staramy się relatywizować pewne aspekty i tłumaczyć, czemu decydujemy się na droższy model (np. „bo ma lepszy mechanizm”), ale fakt jest taki, że kupujemy oczyma i patrząc na nadgarstek mamy mieć z tego radość, a drobne detale, które nie są idealne, zwyczajnie pomijamy. Tissot Heritage 1938 wykończeniem tarczy, cyframi i wskazówkami oraz wygodą sprawia, że jest zegarkiem, który się podoba i potrafi cieszyć. Mimo kilku marginalnych minusów to bardzo solidny model w portfolio producenta z Le Locle. Egzemplarz wyceniono na uczciwe 4 100 PLN.



Tissot Heritage 1938 Automatic COSC
Producent | Tissot |
Nazwa modelu | Heritage 1938 Automatic COSC |
Ref. | T142.464.16.332.00 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Symbol mechanizmu | ETA 2824 |
Rezerwa chodu (h) | 38 |
Tarcza | łososiowa |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 39 |
Wysokość (mm) | 11,1 |
Wodoszczelność | 50m |
Pasek | skórzany |
Cena (PLN) | 4100 |