
„Hands-On” Rolex Sky-Dweller
Sky-Dweller to model, który ucieszył miłośników marki, zamykając przy tym usta wszystkim osobom twierdzącym, że producent spod znaku królewskiej korony nigdy nie wyjdzie poza sprzedawane od lat, sprawdzone hity.
Przed premierą w 2012 – jak tylko na światło dzienne wyszedł fakt, że Rolex zastrzegł nazwę „Sky-Dweller” – w internecie pojawiły się liczne hipotezy na temat wyglądu nowego zegarka. Przypominało to trochę sytuację, z jaką mamy do czynienia przy okazji debiutu produktów sygnowanych logiem nadgryzionego jabłka. Dziś wszyscy już wiedzą jak prezentuje się Sky-Dweller, a jako że niedawno kilka egzemplarzy trafiło na półki polskich butików Rolexa, postanowiliśmy wziąć pod lupę (a właściwie na nadgarstek) wersję z tarczą w kolorze kości słoniowej i kopertą oraz bransoletą wykonaną z białego złota.
Zupełnie nowy mechanizm

W 42mm kopercie Rolex zamknął komplikację wskazania czasu w drugiej strefie oraz rocznego kalendarza. I choć w produkcji zegarków z pierwszą z nich firma ma dość bogate doświadczenie (kto z nas nie zna modelu GMT Master?), tu zdecydowano się wdrożyć GMT w odmienny niż wcześniej sposób – przy użyciu decentrycznej tarczki ulokowanej w dolnej części cyferblatu (o której w dalszej części). Za zasilanie całości odpowiada całkowicie nowy – oznaczony numerem 9001 – mechanizm z certyfikatem COSC, 72h rezerwy chodu oraz znakami rozpoznawczymi firmy z La Chaux-de-Fonds tj. sprężyną Parachrom i systemem antywstrząsowym Paraflex. Mówi się, że to kolejny „wół roboczy” Rolexa, który będzie bezproblemowo służył przyszłym właścicielom przez długie, długie lata. Czy tak się stanie – zobaczymy za jakiś czas.
Roczny kalendarz – SAROS
„Hands-On” z założenia ma być krótkim tekstem zilustrowanym zdjęciami prezentującymi czasomierz na nadgarstku. W tym konkretnym przypadku nie mogę się powstrzymać od przekazania Wam kilku dodatkowych informacji, które będą stanowiły niejako uzupełnienie poprzedniego artykułu o Sky-Dwellerze. Pobieżnie wspomniałem wtedy o odpowiadającym za pracę rocznego kalendarza fragmencie mechanizmu o nazwie SAROS. Nazwa wzięła się od terminu w astronomii, oznaczającego okres, po którym Słońce, Ziemia i Księżyc wracają do prawie identycznego położenia względem siebie. Sam system Rolexa wydaje się być bajecznie prosty – aby stworzyć roczny kalendarz do „tradycyjnego” rozwiązania ze wskazaniem daty dodano tylko dwie przekładnie i cztery koła. W centralnej części zamontowane jest planetarne koło zębate (Słońce). Koło satelitarne (Ziemia), napędzane dyskiem daty, raz w miesiącu wpływa na koło planetarne (powodując zmianę miesiąca). Z kolei drugie koło satelitarne (Księżyc) wyposażono w cztery wypustki, odpowiadające kwietniowi, czerwcowi, wrześniowi i listopadowi (czyli miesiącom liczącym po 30 dni). Mechanizm działa tak, że na koniec każdego z nich wypustka otrzymuje dodatkowy impuls, który sprawia, że w okienku daty w ciągu kilku milisekund następuje dodatkowy przeskok (w sumie o dwa dni).

Opisując Sky-Dwellera popełniłbym faux pas nie wspominając o karbowanym bezelu RING COMMAND. Cóż to takiego? Otóż pierścień lunety jest nie tylko elementem dekoracyjnym. Obraca się skokowo, pozwalając wybrać, które ze wskazań będziemy mogli następnie zmienić za pomocą koronki. I tak odciągnięta koronka umożliwia modyfikację daty (okienko jest sprzężone z mechanizmem wskazania miesięcy), godzin (skokowo – co jedną w przód lub w tył) czy tradycyjną zmianę czasu (wskazówka minutowa sprzężona z godzinową).
Wrażenia

Sky-Dweller wzbudził we mnie sporo kontrowersji. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem go z daleka w 2012 roku, pomyślałem, że to nowy Day-Date z otworami przy indeksach i umieszczonym decentrycznie dyskiem. Jak się okazało, dysk – a właściwie czerwony trójkącik ulokowany powyżej – wskazuje czas w drugiej strefie czasowej, a wycięcia w tarczy, z których jedno ma inną barwę, są elementem rocznego kalendarza. Muszę przyznać, że zwłaszcza to drugie rozwiązanie bardzo mi się podoba – nie wprowadza chaosu, nie wymaga dodatkowej tarczki i sprawia, że odczyt miesiąca jest bardzo intuicyjny. Jeśli weźmiemy przy tym pod uwagę prostotę (techniczną) rozwiązania, Rolexowi należy się duży plus. Pochwalić należy również system RING COMMAND, choć mi osobiście brakuje choćby malutkiego elementu sygnalizującego, jakie wskazanie możemy aktualnie zmienić kręcąc koronką (taki wskaźnik mógłby znaleźć się od spodniej części mechanizmu, gdyby nie fakt, że Rolex konsekwentnie stosuje prosty, niczym nie ozdobiony, pełny dekiel). Pozostając w przy RING COMMAND nie można nie wspomnieć o karbowanym pierścieniu lunety. Ząbkowanie z pewnością ułatwia jego uchwycenie i obracanie, ale ma też swoje minusy – polerowana powierzchnia wyjątkowo łatwo łapie brud i kurz, a raz dotknięta zostawia ślad po palcu. A ślad taki nie jest łatwy do usunięcia.

Kolejna sprawa to spora waga zegarka, którą zawdzięcza materiałowi, jakim w głównej mierze jest białe złoto. Mi taki stan rzeczy odpowiada (lubię masywne czasomierze), ale dla wielu osób przyzwyczajonych np. do Submarinera, wzięcie do ręki Sky-Dwellera może być sporym zaskoczeniem.
Od strony wizualnej czasomierz prezentuje się bardzo ładnie. Jest przy tym wygodny i świetnie układa się na nadgarstku. Na nim też przestaje być świecidełkiem, którym może wydawać się na sklepowej wystawie. Dlatego każdemu proponuję przymiarkę. Zobaczycie – po wizycie w salonie wielu z Was będzie bujać w obłokach i śnić o Sky-Dwellerze (może stąd właśnie wzięła się nazwa, która w dosłownym tłumaczeniu znaczy „Mieszkaniec Chmur”?).
I na koniec cena. Za Sky-Dwellera w opisywanej wersji należy wyłożyć ponad 175.000zł (!). To dużo – nawet bardzo. To przysłowiowa łyżką dziegciu w beczce miodu. Za tę kwotę możemy przecież kupić limitowanego IWC z wiecznym kalendarzem w złocie albo całkiem przyzwoitego Patka. Patrząc jednak na stylistykę Rolexa, swego rodzaju przełom (ilość oraz rodzaj komplikacji) i zagorzałych miłośników marki, nie mam wątpliwości, że zegarek w odpowiednich kręgach bez większych przeszkód znajdzie nabywców.
Opracowanie: Tomasz Kiełtyka