
„Hands-On” PERRELET Turbine Racing XL
„Turbina” w malinowym kolorze może być idealnym uzupełnieniem wiosennego, sportowego stroju.
Perrelet to marka, której przypisuje się wynalezienie naciągu automatycznego, zrealizowanego przez obracający się i nakręcający sprężynę wahnik (a konkretnie Abrahamowi-Louisowi Perreletowi). To właśnie ta część zegarka odgrywa pierwsze skrzypce w modelu Turbine XL. Zastosowany przez Szwajcarów podwójny rotor to klasyczny wahnik od strony dekla (widoczny przez przeszklony dekiel, z ładnie wyciętym logotypem marki) oraz tytułowa „turbina” od strony tarczy. Nazwę tę nadano czasomierzowi nie przypadkowo – łopatki faktycznie wyglądają jak te, jakie znamy z silników. W Turbine XL ustawione są pod lekkim kątem (w przeciwieństwie do modeli Turbine, gdzie rozchodzą się promieniście od środka tarczy do jej zewnętrznych punktów), co nadaje całości sportowego charakteru. Dodam, że kręcący się rotor zmienia kolor tarczy na ciemniejszy, bardziej bordowy. Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z czasomierzem ze sporą dawką DNA Perreleta.


Zegarek to 50mm stalowa koperta (WR50m) pokryta czarnym DLC. Od góry wieńczy ją szafirowe szkiełko, na które naniesiono białe logo marki. Wewnętrzny ring z podziałką minutową jest nieruchomy i częściowo polerowany (pod liczbami 10, 20, 30…), a częściowo matowy (pozostała część). Za wskazanie czasu odpowiadają trzy centralnie zamocowane wskazówki – godzinowa, minutowa i sekundowa. Dwie pierwsze są duże, czytelne, pokryte sporą ilością białej luminowy, z czarną obwódką. Sekundowa jest mała i nadano jej barwę korespondującą z tarczą tj. malinową. W kolorze tym jest również gumowy pasek sygnowany logiem Perrelet i zakończony czarną klamrą.



Za napęd czasomierza odpowiada in-house’owy kaliber P-331 (na bazie Soprod A10), pracujący ze standardową częstotliwością 28.800 wahnięć/godzinę i zapewniający 40h rezerwy chodu.
Kiedy pierwszy raz „na żywo” zobaczyłem opisywany model (nr ref. A1051/6) byłem nastawiony bardzo sceptycznie. A to za sprawą ogromnego wręcz rozmiaru (50mm), zbyt cukierkowego koloru i kwoty, którą trzeba mieć w portfelu, żeby stać się jego właścicielem – 25.990zł. Po kilku godzinach na nadgarstku zmieniłem zdanie. Zegarek – nawet na mojej drobnej ręce – prezentował się przyzwoicie i był bardzo wygodny. Rotor, który zaczynał wirować już przy niewielkim ruchu nadgarstka, mocno przyciągał wzrok mijających mnie osób. Podobnie jak kolorystyka – świetna na zbliżającą się wiosnę. Obawy budzi jedynie delikatna koronka, a właściwie ruchoma część służąca do jej odciągania, która może się wyrobić lub w najgorszym przypadku – przy mniej ostrożnym szarpnięciu – odłamać.
PERRELET Turbine Racing XL to być może nie zegarek, który kupiłbym jako pierwszy, ale z pewnością jeden z tych, które chciałbym mieć w swojej sportowej kolekcji.



Opracowanie i zdjęcia: Tomasz Kiełtyka
Taki design bardziej pasuje do Swatch’a. Mnie się niezbyt podoba. Nie trafia w mój gust. Z resztą ten rozmiar z całą pewnością nie jest na mój nadgarstek ale to pomijam oceniając bo oceniam to co mogę i co jest bardziej ogólne niż osobiste predyspozycje anatomiczne.